„No uśmiechnij się”, „Nie smuć się”, „Nie przesadzaj” – często w taki sposób mówimy, gdy ktoś bliski przeżywa trudną emocję. Strasznie nam zależy, aby nie być świadkiem cierpienia.

 

Co tak naprawdę się dzieje? Ktoś jest smutny i smutek jest prawdziwy. Mówiąc „uśmiechnij się” wysyłamy sygnał, który smutna/smutny może słyszeć na różne sposoby, ale na pewno rozumie, że nie chcemy słyszeć o smutku. Czyli – nie wypada? Albo – trzeba być pogodnym, wręcz wesołym? Inaczej nie jest się mile widzianym w towarzystwie, czy też szerzej, tak w ogóle – nie ma miejsca na smutek na świecie. „Nie przesadzaj” to jeszcze trudniejszy komunikat, bo podważa zdolność oceny sytuacji, może poderwać zaufanie do własnych osądów i prawa do trudnych emocji.

 

Intencje stojące za takim pocieszaniem często są szlachetne, ale efekt opłakany. Słysząc tego typu komunikat wiele razy osoba uczy się, że nie można przeżywać niektórych emocji.

 

Jednak pamiętajmy, że emocje pokazują, czy nasze potrzeby są zrealizowane (emocje przyjemne) czy nie (emocje trudne). Czujemy złość, gdy ktoś naruszy nasze granice, albo smutek, gdy tracimy nadzieję na wymarzone studia, czujemy strach przed utratą ciągłości finansowej. Potrzebujemy szacunku, pasji, bezpieczeństwa. Potrzeby nie znikają, są uniwersalne dla nas wszystkich, jedynie strategie na realizacje tych potrzeb się różnią. Skoro potrzeb się nie da się wymazać, to nie da się wymazać emocji.

 

Jeśli dana osoba nauczyła się, że nie może być zezłoszczona, ale powody złości istnieją, to naruszenie potrzeby ujawni się inaczej. Może przez depresję, może latami „zamrażać” i odcinać się od ważnych części siebie, może przez kłopoty zdrowotne albo nałogi. Odkryłam, że nie mam przyzwolenia na złość, bo jest niszcząca, więc zamiast tego czułam strach. Wiele lat zajęło mi odkrycie, o co chodzi. Bałam się, bo przerażała mnie moja złość, że mogę ją czuć i ktoś mógłby to zobaczyć, przez to wykluczyć a na dodatek czułam, że złość ma wymiar wyłącznie raniący i niszczący (kompletnie nie czułam jej pozytywnego, protekcyjnego wymiaru) a myśl, że mogę kogoś skrzywdzić dodatkowo mnie przerażała. Oczywiście to było kompletnie nieuświadomione.

 

Odrębną sprawą jest to, że nie potrafimy znieść czyjegoś cierpienia. O czyj komfort chcemy zadbać, gdy mówimy „nie smuć się”? Własny. Nie cierpiącego. To my nie chcemy czuć bezsilności, współodczuwać smutku, mierzyć się z tym, że bliska osoba cierpi.

 

Nie możemy zdać za kogoś na studia albo cofnąć czasu, nie możemy sprawić, by nie odszedł ktoś ważny dla cierpiącej osoby – ale możemy być razem, bez osądzania i dobrych rad. Towarzyszenie w cierpieniu i jest tym, co naprawdę pomaga.